Minął drugi dzień wyprawy, ktory przyniosl nowa garść spostrzeżeń. Uwielbiam obserwować jak z dnia na dzień zmienia się moje postrzeganie obcego miejsca, na jakie rzeczy zwracam uwagę, a na jakie przestaję. Jedziemy. Albo raczej JEDZIEMY!, bo będąc w USA trzeba krzyczeć z entuzjamem.
Realizacja najważniejszych punktów dnia przebiegła sprawnie. A plan był następujący:
– obserwacja autochronów
– konsumpcja szerokopojęta
– organizacja na przyszłość
Obserwacja tubylców przyniosła kilka nowych spostrzeżeń. Przede wszystkim zwróciłem większą uwagę na język – tutejszy jest jakiś łatwiejszy do zrozumienia niż angielski, ale bardziej bulgotliwy i basujący. Tutejsza mowa sprzyja podnoszeniu głosu, kilka razy miałem wrażenie, że ktoś na kogoś pruje japę, a oni tylko gadają. Podobnie z resztą jest z samochodami – prawie każdy alarm trąbi klaksonem przy włączaniu, a że samochodów jest dużo, to non stop coś trąbi na ulicach i parkingach. Podobno bardzo śmiesznie wyglądam gdy podskakuję jak się czegoś przestraszę. Jeśli to prawda, to dużo radości sprowadzam na obserwujących mnie…
Lokalni gadają dużo, najczęściej powtarzające się słowa i wyrazy to “Awsome!” (wow, najprawdę chesz kupić gumę do żucia!), “gotch’ya” (zamiast kiwnięcia głową – co tłumaczy dlaczego nie mają coli 0.5l tylko 1l – tyle paplania po nic musi wysuszać gardło) i “crazy” (w pozytywnym znaczeniu). Większość zdań jest przyozdobiona drugim, o zbliżonym znaczeniu, tak jakby się upewniali, że słuchacz zrozumiał. Od razu mówie, że sprawdzałem, nie tylko mi tak robią ;)
Dzień rozpocząłem od wizyty w banku. Obsługiwał mnie bardzo entuzjastyczny Evan, szybka rozmowa co potrzebuję, karte debetową dostałem od ręki – bardzo dobra organizacja. Evan poszedł po wydruki, słyszę, że opowiada coś o mnie przy kopiarce i wraca… z drugim. Ten drugi – Ron – z uśmiechem od ucha do ucha zaczyna mnie poklepywać, witać w USA, gratulować wyboru banku, miasta, stanu, pogody itd, itp – szkoda, że go nie nagrałem, bo takiego potoku pozytywnych słów nie słyszałem jeszcze nigdy. Potem poszedł, skończliśmy z Evanem papierkologię, idziemy do bankomatu aktywować kartę, a tu zza rogu napada na nas Emilly, która “bardzo się cieszy, że jestem ich klientem i chetnie mi pomoże jak będę potrzebował”, po czym wciska mi w ręke wizytówkę. Byłem prawie przekonany, że mnie zaraz ucałuje serdecznie i przyniesie kwiaty, ale to chyba dopiero przy drugiej wizycie…
Zwracam uwagę, że w powyższym akapicie napisałem, że szliśmy do bankomatu aktywować kartę. Sprzedawcy tutaj nie mają za grosz zaufania do kientów i wszystko pomagają zrobić. Kartę sim do telefonu też mi sprzedawca musiał włożyć (prawie siłą, bo ja nie chciałem jej używać w tym telefonie, który miałem przy sobie). W markecie sklepie pani pakująca rzeczy do torebek przy kasie oceniła moje zakupy na podwójną torbę, bo była szklana butelka z oliwą. Jak zacząłem wkładać sam to wyjęła i ułożyła po swojemu.
Wszędzie gdzie nie pójdę mam wrażenie, że jest za dużo obsługi – ochrona (z bronią!), pomocnicy, podawacze… To wygląda na dobry sposób rozprawienia się z bezrobociem.
Ochroniarz najbardziej rozbawił mnie w Socjal Security Administration gdzie wybrałem się po Socjal Security Number, który potrzebny tu jest do wszystkiego. Obsługa w urzędzie zdecydowanie odbiega od komercyjnej, 50 min czekałem w kolejce na sprawdzenie papierka i informację, że po numer mogę przyjść dopiero po 10 dniach od przekroczenia granicy, bo ich system informatyczny wcześniej nie dostanie informacji, że wjechałem do kraju. A myślałem, że akurat na kontrolę obiegu ludzi mają wystarczające zasoby.
Oczekiwanie w kolejce dało mi odczuć tutejszy wyjątkowo irytujący sposób przedstawiania informacji. Wszelkiego rodzaju prezentacje mają tło muzyczne z kretyńską melodyjką (zbliżone dźwięki można zobaczyć w filmikach promujących nieruchomości – np tutaj). Podobne dzieła grają tu wszędzie – w sklepach, na wystawach i oczywiście we wspomnianym urzędzie. Właśnie mi przyszło do głowy, że może miejscowi tak krzyczą, bo głuchną przez takie granie?
W urzędzie zauważyłem jeszcze jedną, tym razem smutną, rzecz – w poczekalni nikt nie czytał. Nawet głupich ulotek czy broszurek, gazety, zupełnie nic.
I na tym nic koniec na dzisiaj. Pozostałe odkrycia z dziś przekładam na jutro. SUPER JEST!
Chyba jestem totalnym fanem Twoich relacji. Powodzenia! Mam nadzieję, że Ci się nie odechce pisać. Rozumiem, że zorganizowałeś się już na tyle, że masz lapka przypiętego w pokoju do internetu?
Świetnie się czyta, choć sporo, wręcz dużo literówek ;)
Ale i tak rewelacja!
Poprawiłem cztery literowki, więcej nie widze. Wrzuce dziś jakiś słownik. Zamierzam pisać jeszcze trochę, aż mi wszystko znormalnieje albo wrocę do domu ;)
Zwierzu! Pisz! Pisz! Polewamy z Grubasem z tych relacji na maxa :) Nie podejrzewałem, że masz aż taki talent literacki! Już nie mogę się doczekać jutrzejszej relacji :D
Hejka :) Dzieki za super relacje, juz niedlugo do Ciebie dolacze :) Zaintrygowala mnie tylko obserwacja “autochronow” (co to? takie pokrowce na auta? ;P) Pozdrowienia ze slonecznego Londynu!