[USA] Dziennik z podróży, dzień czwarty

Muza opuściła mnie dzisiaj, wieć wpis nie będzie trzymał się kupy i do tego będzie marudny. Serio.

Czwarty dzień pobytu u Wuja Sama zszedł mi w większości na szukaniu i kupowaniu samochodu. Jako “dzikus z innego kontynentu” jestem tu pozbawiony prawa do kredytu, co w połączeniu z ograniczonymi zapasami (oj przejadło się trochę na wakacjach, przejadło) oraz ułańską fantazją i chłopięcymi marzeniami skutecznie uprzykrzyło mi wybór nowej zabawki. Pierwszym pomysłem był zakup czegos “na dwa miesiące”, ale wszystkie tanie auta dosłownie ledwo stały o własnych siłach i z każdego coś odpadało – lusterko, reflektor albo zderzak. Odpuściłem.

Po głębszym przekopaniu internetu i odwiedzeniu kilku miejsc wybór padł na tego oto PT Cruisera (zdjęcie ładnie ilustruje tutejszą rzeczywistość – wszystko jest obklejone reklamami):


Zakup ten symbolizuje zakup nowej ery dla mnie – pierwszy raz w życiu naprawdę się targowałem i zszedłem z ceny o ponad 10%. Paskudna sprawa.

Kupowanie auta jest tu trudne z kilku powodów:

  • proces rejestracji jest prawie tak zawiły jak w Polsce, podobna jest też ilość opłat, dopłat i podatków.
  • sprzedawcy zachowują się jak lemingi, są absolutnie zafiksowani na zaprogramowanej ścieżce. Ja jestem specyficznym przypadkiem, bo jestem tu trzy dni i nie posiadam tutejszych dokumentów. Do tego to jeszcze nie wytrzymuje tutejszego tempa ględzenia i ich pospieszam, ucinam jak mi powtarzają coś trzeci raz oraz (uwaga, uwaga) zadaję pytania. Efekt jest taki, że to ja ich prowadzę przez proces, którego nie znam, a oni co chwila latają do managera z pytaniem co zrobić… Z ciekawości popatrzyłem jak Ci sami sprzedawcy pracują z lokalsami i wygląda to tak, że prowadzą kupującego za ręke, a ci z miną potulnego baranka wysluchują i podążają za pasterzem.
  • Dealerzy starają się grać w grę dobry – zły. W praktyce to działa tak, że w fazie początkowej sprzedawca negocjuje warunki siedząc naprzeciwko – wtedy stara się być twardy, ale łatwo ustępuje. Potem idzie do sales managera, który z nim przychodzi. W tym momencie rozpoczyna się faza druga sprzedawca zmienia front – siada na krześle koło kupującego, a manager naprzeciwko. Manager mówi, że nie może aż na takie ustępstwa iść/dać gwarancji/przyjąć takiego podania o kredyt, a sprzedający stara się sprawiać wrażenie jakby był po stronie tego co obiecał, ale rozumie i “wspiera” kupującego w zmianie stanowiska. Cały teatrzyk jest odgrywany dość nieudolnie i szablonowo, tak jakby każdy z nich czytał podręcznik, ale nieuważnie. Jak mi nie wyjdzie bycie konsultantem, to będę tu sprzedawał auta. Jestem beznadziejmym aktorem, więc się nadaję.

Wspomniane tempo załatwiania tutaj spraw doprowadza mnie do wrzenia, mam wrażenie, że firmy tu nie szanują czasu klienta. Na przykład sprawdzenie ceny ubezpieczenia przez internet jest niemożliwe – trzeba wypełnić formularz, ale po wysłaniu go, tam gdzie już na końcu powinna być liczba, znajduje się informacja, że “niedługo zadzwonią”. Dziś zadzwoniła panienka z ubezpieczalni i pyta czy mogę teraz rozmawiać. Potwierdziłem, to powiedziała, że już mnie łączy z konsultantem i… przełączyła mnie na melodyjkę. Po czterech minutach słuchania pozytywki rozłączyłem się, ceny ubezpieczenia wciąż jeszcze nie poznałem.

Nie przestaje mnie dziwić, ze mimo, że ten kraj jest zbudowanny na kulturze pieniądza, to pytanie “ile to będzie łącznie kosztowało?” wzbudza panikę. Trochę słusznie, bo za każdym razem wychodzi więcej niż miało być – często o naprawdę wydumane dodatki, np $300 za “przetrzymywane informacji o sprzedaży auta przez 7 lat oraz za zniszczenie ich po tym czasie” lub $10 za “usługę naklejenia naklejki na rejestracji” (o dziwo nie jest to obowiązkowa opłata jak się dopytać). Obie sumy następnie powiększamy o podatek stanowy, podobnie jak i cenę wyjściową.

Obrazu groteski w relacjach z klientem dopełniają próby podlizywania się na każdym kroku. Zadzwoniłem spytać o więcej informacji o całkiem zgrabnej Mazdzie i od razu przydzielono mi numer specjalnego klienta (“preferred customer number”). Moja tymczasowa karta do bankomatu też jest wystawiona na “preferred customer”, łatwo tu zostać VIPem…

Własnie kończy się ostatni dzień moich przydługich wakacji – od jutra kierat. Przynajmniej wejście będę miał łagodne, mój nowy szef był bardzo zaskoczony, że wybieram się jutro do biura, a nie dopiero w poniedziałek. Trzymam kciuki, żeby mnie nikt nie spytał czy się cieszę albo że przynajmniej nie zrozumie mojej odpowiedzi…

ps. W tej chwili otrzymałem spam od jednego z dealerów. Jednak zaczynam się przekonywać do niektórych regulacji europejskich.

Published
Categorized as USA

By mgorecki

http://mgorecki.net/index.php/about/

8 comments

  1. Polecam słynny artykuł na temat sprzedazy samochodow w USA. Google “Confessions of a Car Salesman”.

  2. boskie, genialne, nie przestawaj, bo zmuszę ciotke, żeby mi zaproszenie wysłałam, odnajde cię i ukarzę przykładnie!!! mój mąż zadeklarował właśnie, że się zaczyna uczyć polskiego, żeby móc się obyć bez moich tłumaczeń :)))

  3. o kurczaki, nie tak miało być, no i nie spodziewałam się, że jednak CHCESZ mnie zobaczyć, tak zgrabnie się wymigałeś ostatnio (ślub to nie jest dobra wymówka!).

Leave a comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *