[USA] Dziennik z podróży, dzień piąty

Piątek, koniec wyjątkowego tygodnia, świętuję doskonałym lokalnym piwem Liberty Ale, tzn o ile można nazwać “lokalnym” coś wyprodukowanego w innej strefie czasowej, 3100 mil na zachód. Dla uproszczenia przyjmijmy, że w skali Ameryki jest to poprawne określenie. Naprój* ten jest wyrazisty w smaku, dość ciężki i wyraźnie chmielowy – zupełne przeciwieństwo piw Amerykańskich dostępnych w Europie. Zaczynam mieć nadzieję, że Ameryka ma dużo dobrego do zaoferowania tylko skrzętnie to ukrywa. Moją podróż po Nowym Świecie poświęce weryfikacji tej teorii.

Ilość wrażeń ostatniego tygodnia powoduje, że nie jestem w stanie dzisiaj złożyć sensownego zdania, więc wstawię za to zdjęć. A skoro jedno zdjęcie jest warte tysiąca słów, zaś znormalizowana strona A4 ma słów 250, to pobiłem rekord – 350 słow tekstu + 6000 ze zdjęć, razem ponad 25 stron! Miłego czytania ;)

Region zwany New England jest nawiedzany regularnie przez duże śnieżyce, co skutkuje obecnością sporej ilości tego typu stworów na ulicach:

Ja mieszkam w Arlignton, sąsiednie miasteczko to Cambridge, siedziba elity akademickiej tego kraju. Czasami można o tym zapomnieć i pomyśleć, że jest się w domu:

W Amerycje podobno jest wszystko i we wszystkich możliwych odmianach oraz wariantach. W czasie spacerów odkryłem najbrzydszy park jaki kiedykolwiek widziałem. Znajduje się on w prostej drodze między moim domem a Harvardem. W weekend wybiorę się do parku samej uczelni, liczę, że zrobi na mnie na odwrotne wrażenie niż toto coś.

Przy wieździe do mojego miasteczka znajdują się informacje o terminach spotkań różnych stowarzyszeń. Jednym z nich jest lokalna loża masońka. Dan Brown albo przesadził określając ich tajnym stowarzyszeniem albo był naprawdę mało spostrzegawczy:

W najbliższy weekend odbędą się tutaj wybory władzy miasta, w związku z czym znaczna część gospodarstw domowych wystawiła tabliczki popierające jednego z kandydatów. Jeden z lokalnych biznesów postanowił złapać za ogon kilka srok na raz i poprzeć jednocześnie wszystkie możliwe opcje. Przy okazji zwracam uwagę na treść tabliczek – nawet nie próbują wspominać założeń programu czy prioritetów, nawet przez ukochane przez amerykanów slogany. Trzeba by kiedyś sprawdzić czy kampania oparta o hasło “Głosuj na Marcina” ma szanse zadziałać.

Okolice Bostonu utknęły w rozwoju w połowie lat dziwiędziesiątych. Ten temat zasługuje na osobny artykuł, który już się wypieka gdzieś z tyłu mojej głowy,ale przy zdjęciach nie sposób tego nie wspomnieć. Ostatni dziejszy obrazek pokazuje reklamę, którą sfotografowałem w najbardziej eksluzywnych delikatesach w okolicy. Pięknem tego zdjęcia jest to, że pokazuje jednocześnie kaleką amerykańską estetykę oraz niepodzielnie królującą tu dosłowność:

Udanego weekendu!

*naprój – napój, którym się można napruć, czytaj “napój alkoholowy”.

Published
Categorized as USA

By mgorecki

http://mgorecki.net/index.php/about/

1 comment

Leave a comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *