Przeczytałem dziś wstęp do podręcznika życia w Ameryce (polecam!). Wcześniej wstęp pominąłem, żeby przejść do informacji praktycznych. To był wielki błąd!
Znaczna część wstępu jest poświęcona szokowi kulturowemu, o którym wiedziałem znacznie mniej niż mi się wydawało. Autor rozróżnia pięć faz tego zjawiska i wymienia dokładnie te objawy, które obserwuję u siebie przy większości dłuższych wyjazdów. W tej chwili jestem na etapie drugim – odrzucenia i niepokoju, tzn trywialne czynności jak kupienie biletu na autobus wciąż sprawiają mi trudność (o tym akurat więcej później będzie), szukam tej samej jakości informacji, jakie miałem w anglii oraz czuje wyraźne niezadowolenie, że wszystko jest inne. Bardzo dobrze zrobiła mi ta wiedza zrobiła – wiem, że nie jestem sam w cierpieniach, wiem co będzie później, wiem też, że tylko od mojego świadomego wyboru zależy czy się zaaklimatyzuję tutaj czy nie. Tego ostatniego wyboru wykonać jeszcze nie umiem.
Sobota w Massachusetts była piękna, moje nastawienie do świata dostosowało się do otoczenia i dzięki temu spędziłem bardzo przyjemny dzień zwiedzając okolicę. Głowne moje przemyślenia dziś dotyczyły tego, że USA to może być dobre miejsce do życia, szczególnie ta część, którą odwiedzam. Zachodnie przedmieścia Bostonu są zamożne, co zapewnia tutaj spokojne życie. Dzieci biegają po ulicach same (co w przewrażliwionym Lodnynie jest bardzo rzadkie), samochody są często zostawiane z otwartymi szybami a niejednokrotnie z włączonymi silnikami. Szkoły to przeważnie piękne, duże budynki z ładnie zadbanymi trawnikami i/lub ogrodami. Myślę, że spokojnie można założyć, że wewnątrz jest podobnie, czego jednak nie będę w stanie zweryfikować w najbliższym czasie, jako że wizyta w szkole by się mogła skończyć odwiedzaniem posterunku. Amerykanie to bardzo rodzinni ludzie, ochrona dzieci jest tu najwyższym priorytetem, momentami przekraczając granicę zdrowego rozsądku. Na przykład przejechanie koło autobusu szkolnego, który ma zapalone czewrone światła oznaczające wsiadanie/wysiadanie dzieci, wiąże się z mandatem do $2000. Przekroczenie prędności o kosztuje $50 za 10mil/h + $5 za każdą dodatkową milę. Ta dysproporcja odzwierciedla lokalny sposób myślenia.
Odnośnie myślenia tutaj – zauważyłem, z przerażeniem, że po tygodniu moje oczekiwania odnośnie spotykanych ludzi zostały znacznie obniżone. Kupując uchwyt do kamery ucieszyłem się, że facet sam wymyślił gdzie można sprawdzić ile waży kamera! Chociaż nie obyło się bez schodów. A było to tak: sprzedawcy w sklepach są tu często proaktywni i biegną do klienta jak tylko zobaczą, że się rozgląda*. Sprzedający szybko wskazał mi gdzie ukryli potrzebne mi uchwyty (a ukryli je sprytnie, tak by nikt im ich nie wykupil) i przystąpiliśmy do sprawdzania czy będzie pasował. Uchwyt do kamery jest w stanie utrzymać 1.6lb, powstało pytanie czy to wystarczająco dużo dla mojej kamery czy nie. Zapytałem i w tym momencie w oczach sprzedawcy zobaczyłem wzrok, który spotkałem już wcześniej; charakterystyczne spojrzenie w dal, poszukiwanie w pustce, coś jak Łamignat gdy z Kajkiem i Kokoszem próbowali Dajmiecha z grodu wyrzucić (“zdecydowanie wole pracować mięśniami niż głową”). Nauczony doświadczeniem, że taki stan może się utrzymywać dłuższą chwilę zaproponowałem rozwiązanie – sprawdźmy pudełko podobnej kamery, może będzie napisane ile waży. Nie było, ale sprzedawca raz naprowadzony na ścieżkę do rozwiązania sam wymyślił, żeby poszukać na ich stronie internetowej. I to mnie ucieszyło, było to więcej niż się spodziewałem.
Mam nadzieję, że ta opisnia nie będzie zbyt krzywdząca, ale wydaje mi się, że kluczem do życia z Amerykanami jest ciągłe naprowadzanie ich na trop. Nauczyłem się tego po kilku dość zaskakujących dialogach:
1. Sprzedawca samochodów: – Czy mogę w czymś pomóc?
Ja: – Tak, chciałbym kupić auto.
S: – OK
Zapada cisza i oczekiwanie (moja wina – nie było pytania, nie było podpowiedzi – nie ma akcji)
2. Kierowca autobusu i ja. Wsiadam do autobusu, kierowca patrzy na mnie i milczy.
Ja: – Chciałbym kupić bilet.
K: – OK
(cisza…)
Ja: – Przepraszam, ile kosztuje bilet? – pytam, bo może niewyraźnie mowiłem wcześniej
K: $1.5
Zapada cisza…
Ja: rozglądam sie – nie ma informacji napisanych ani narysowanych. Kierowca rusza, ja stoję. Po chwili odkrywam stojący obok kierowcy automat do sprzedaży biletów, wkładam pieniądze, wygrywam bilet na przejazd.
(mój błąd – nie spytałem dosłownie jak kupić bilet, tylko zakomunikowałem, że chcę kupić bilet)
3. Dzwonię do ubezpieczyciela po polisę na auto:
U: – Tom Jakiśtam, słucham
Ja: – Chciałbym ubezpieczyć auto…
U: – Rozumiem.
Cisza… (znów popełniłem błąd licząc na to, że to sprzedawca wie co potrzebuje mnie spytać)
Chciałbym wykorzystać chwilę i podziękować wszystkim za odpowiedzi i ogólne wsparcie. Bardzo dobrze jest wiedzieć, że niektórzy zostają blisko nawet jak los wyrzuca Cię na drugą stronę świata.
*Za wyjątkiem tych sprzedawców, którzy mają wszystko gdzieś. Wczoraj wyszedłem ze starbucksa bez kawy, bo nie udało mi się w żaden sposób nakłonić obsługi do podejścia do kasy.
Zupełnie przez przypadek, znajomy Amerykanin podesłał to na forum kilka minut temu:
http://www.nyu.edu/life/student-life/international-students-and-scholars/beyond-nyu/cultural-issues-/know-americans.html
@Rafal
Rafale, dzięki za linka! Bardzo interesujące wprowadzenie do kultury amerykańskiej (wizja społeczeństwa indywidualistów wydaje mi się trochę przerażająca – no nic, jakoś się pewnie dostosuję).
Marcin, dobrze, że znalazłeś jakiś “klucz do obsługi” Amerykanów – chociaż to pewnie dopiero pierwszy rozdział z instrukcji liczącej co najmniej tysiąc stron ;)
@Rafal dzięki, dobry i przydatny tekst, warto poczytać też jak oni sami chcą być postrzegani.