[USA] Dziennik z podróży, dzień siódmy

Pierwszą niedzielę mojego pobytu w stanach postanowiłem spędzić na reklaksowaniu się, okraszając plan drobnymi zakupami w postaci biurka. Do sprawy biurka postanowiłem podejść raczej niskobudżetowo, więc pomyślałem o szwedzkich meblach zrób-to-sam. W USA Ikei jest mało, najbliższa wydała mi się być za daleko, więc postanowiłem poszukać lokalnego odpowiednika. Gdzieś w czeluściach internetu odnalazłem wiadomość, że Walmart oferuje porównywalne produkty. Wybrałem na ich stronie stronie coś co wyglądało nieźle, zamówiłem, zapakowałem Optymisia do auta i wyruszyliśmy by przekonać się, że internet kłamie.

Aby nie robić wycieczki po biurko wybrałem zupełnie losowo park oceanem i pojechaliśy z nadzieją, że będzie tam coś ciekawego. Tym razem los mnie nie zawiódł, okazało się, że wybrana droga prowadzi przez miasteczko Salem. Tak, to Salem od polowania na czarownice!

Salem jest ślicznym miastem eksploatującym w pełni swoją niechlubną historię, która w skrócie brzmi tak: w 1692 grupa znudzonych nastolatek nasłuchała się opowieści o voodoo od służącej pochodzącej z Barbadosu. Gdy zaczęły się zachowywać dziwnie (tarzać po ziemii i gadać głupoty – czy to nie normalne u nastolatek???), ktoś doszedł do wniosku, że są służącymi szatana. Wybuchła panika i rozpoczęło się wielkie polowanie na czarownice, powołano specjalne sądy, które rozpatrywały sprawy w oparciu o dowody niematerialne. W wyniku pomówień ludzi, którzy “widzieli” jak ktoś rozmawia z czarnym kotem albo biega z diabelskim zwierzęciem (Szatan ma podobno w zwyczaju dawać zwierzątko, żeby się opętany nim opiekował), zostało powieszonych 19 osób, a spora grupa została zamknięta w więzieniach. Nagonka na czarownice skończyła się, gdy rodzina głównego sędziego została posądzona o czary. Po przeanalizowaniu oskrażenia sędzia orzekł, że diabła juz w Salem nie ma, umorzył wszystkie pozwy i wypuścił cudownie wyleczonych z więzienia. Amerykański system sprawiedliwości triumforwał!
Na bazie tej historii Salem zbudowało pokaźny przemysł turystyczny – do wyboru jest tam kilka muzeów, sklepy z pamiątkami i akcesoriami magicznymi, czarnoksięskie restauracje oraz salony wróżbiarskie. Mniej lub bardziej dosłowne motywy czarownicy są dokładnie wszędzie. To, plus ogólny urok miasta i dostęp do oceanu spowodowały, że rozważam przeprowadzenie się tam.

Poza Salem duże wrażnie zrobił na mnie market wielkości Ozorkowa. Zjechałem do niego zupełnie przypadkiem – po kubek kawy. Nie potafię powiedzieć jak daleko rozciąga się cały kompleks, ale po wyjściu z jednego budynów ustawiłem GPS na Walmart i pokazał 1.9 mili. Spodziewałem się, że to będzie w sąsiednim mieście, jednak nie – przez całe prawie 2 mile ciągnęły się sklepy, jeden za drugim. Trzy cholerne kilometry sklepów, marketów i galerii handlowych szczelnie otoczone wypełnionym po brzegi morzem parkingów!

Wspomniany wcześniej Walmart okazał się niewypałem – jest to sklep jakościowo zbliżony raczej do biedronki – byle taniej. W ten sposób nie mam biurka, za to wiem gdzie niczego nie szukać. Coś za coś.

Published
Categorized as USA

By mgorecki

http://mgorecki.net/index.php/about/

Leave a comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *