[USA] Dziennik z podróży, dzień dziewiąty

Dzisiaj nie stało się nic. Większość dnia przesiedziałem w pracy, co dało mi czas na trochę dodatkowych refleksji i pomysłów, bo chwilowo mi płacą za czekanie. Jendocześnie narasta moje zmęczenie tym co zastałem, poszukiwaczy dobrych wiadomości zapraszam jutro, bo dziś będzie marudno.

Zacznę jednak od podzielenia się pomysłem, który może zrewolucjonizować moje podejście do tego kraju. Szanowna Żona wyraziła wstępnie zgodę (jak to czasme pięknie jest jak ludzie się zgadzają na coś nie zdając sobie sprawy z konsekwencji. I nie mówie tylko o Ewelinie, ja się też zgodziłem bez dokładniejszego przemyślenia), a że ostatnio realizuję zadziwiająco znaczną część pomysłów, które wydumałem, więc może już za kilka miesięcy będę przemierzał Amerykę domem na kołach! W tygodniu praca, w weekend przemieszczanie się i zwiedzanie. Poniżej znajduje się filmik reklamowy jednego z lepszych RV (Recreational Vehicle):

Skoro nie muszę pojawiać się w biurze wogóle, to co za różnica czy jestem w Iowa czy Arkanzas? Zupełnie serio nad tym myślę.

Zostawiając myślenie wróćmy do faktów. Dziś widziałem na drodze coś, co pozwoliło mi zrozumieć dlaczego Boston wydał w ciągu ostatnich 20 lat 14.5 miliarda dolarów na wykopanie tunelu pod miastem i puszczenie nim autostrady (przedsięwzięcie nazywane Big Dig). Była to największa inżynieryjna praca związana z autostradami w historii Ameryki. Głównym powodem było to, że istniejąca wcześniej autostrada jadąca przez miasto miała za dużo krótkich zjazdów i wjazdów, przez co była bardzo niebezpieczna, a do tego się zapychała.

Wyobraź sobie sytuację, że zjebżdzają się dwie trzypasmowe drogi, które szły równolegle, tylko jedna górą (po lewej), druga dołem (prawe trzy nitki). Kierowcy jadący górną (lewą) drogą chcą skręcić w prawo, bo tak jest zbudowany przejazd. Muszą przeciąć trzy nitki ruchu jadącego z prędkościami autostradowymi (tu 55mph – 90km/h). W Europie taki manerw byłby niewykonalny lub wręcz nielegalny. Tutaj kierowcy zatrzymują się na prawym pasie lewej części i czekają na przesmyk, żeby sie przedrzeć. Osoby jadące górnym wiaduktem muszą ostro hamować, bo na środku drogi stoi sobie kilka samochodów i czeka. Stojący czekają i próbują wykorzystać całą moc silników, żeby zdążyc przeskoczyć. Jednym z czekających byłem ja i tylko zaciskałem zęby, żeby coś mnie nie sprasowało z tyłu i żeby moje 2.4 litra uciągnęło mne w przód wystarczająco szybko.

Powyżej opisana sytuacja jest dość typowa tutaj. Po kilku dniach pobytu tutaj coraz częściej mam wrażenie, że Ameryka nie poradziła sobie z utrzymaniem rozwoju i zostaje bardzo poważnie z tyłu. Wydaje mi się, że ten kraj utknął w latach dziewiędziesiątych i nie ma w nim woli, aby ruszyć do przodu. A to dlatego, że ruszanie do przodu kosztuje, a obecna tu kultura pieniądza wymusza wyciskanie ostatniego grosza z tego co już jest. To co będzie za 10-20 lat się liczy znacznie mniej niż to ile będzie dolarów w kieszeni za miesiąc i dwa. Za 10 lat na pewno managerem będzie ktoś inny i to będzie jego problem, obecny manager weźmie premię za wynik finansowy tu i teraz. To jest wyjątkowo krótkowzroczna polityka i widać, że Massachusetts na już na tym cierpi.

Przykładów na problem zastoju w przeszłości widziałem już wiele. Wsomnianym przykładem są drogi, które wpradzie są znośne w porównaniu z Łódzkimi (przepraszam), ale na tle Francji czy Anglii są daleko z tyłu. Oznaczenie, jakość nawierzchni (pełno dziur!), organizacja ruchu – to wszystko ma ponad 20 lat i niestety ledwo wystarcza na obecną chwilę. A wynika to z tego, że dawno temu wybudowali najlepszą sieć dróg na świecie, mieli z czego być dumni i tak zostało. Amerykanie nie inwestują w to co już mają, więc zostali z tym co było w latach 90-tych czy wręcz 50-tych.

Ten sam problem widać w każdej dziedzinie życia:

  • recycling – w Massachusetts przetwarza się mniej niż połowę tego co w Londynie (który płaci publicznymi pieniędzmi za unowocześnianie segregacji śmiec)
  • pociągi podmiejskie – jeżdzą bardzo rzadko i są bardzo wiekowe
  • internet – w mojej obecnej taryfie mam maximum Egde, co daje jakieś 1/10 prędkości, którą na tym samym sprzęcie dostawałem w Europie
  • czeki – system bankowy tkwi tu w średniowieczu. Więszkość transakcji kartą jest zatwierdzana bez pinu, często też bez podpisu, podstawą wiarygodności są czeki, które przeciętnie zdolny nastolatek może drukować na domowej drukarce
  • zakupy przez internet – w porównaniu z Europą to żart. Dziś już się śmiałem (trochę nerwowo) na głos, gdy próbowałem doładować telefon przez internet. Aby to zrobić muszę się skontaktowąć z obsługą firmy, która realizuje płatność. Niestety było to nie możliwe, ponieważ nie mogli do mnie się dodzwonić, ponieważ nie miałem pieniędzy na koncie, a tutaj płaci się za odbieranie rozmów. Utknąłem w martwej pętli…
  • tak, dobrze wyżej napisałem – nie mogli do mnie zadzwonić, bo płaci się tu za odbieranie telefonu. Jak w Centertelu w 1993. W mojej taryfie płacę tyle samo za odbieranie, co za dzwonienie. Za odbieranie SMSów też się płaci. Internet mobilny kosztuje $1.5/dzień! Miesięcznie to jest 30 funtów!

Itd, Itp.

Obiecuję jutro napisać coś poztywynego. I nie tylko o najlepszej pizzy świata, którą tutaj serwują. Zacofanie ma też swoje dobre strony! :)

Published
Categorized as USA

By mgorecki

http://mgorecki.net/index.php/about/

2 comments

Leave a comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *