Zwiedziliśmy Boston! Jednodniowa wycieczka dostarczyła dużo wrażeń i zakwasów. Jednych i drugich starczy na kilka dni.
Pierwsze czym przywitało nas centrum, to tłumy gapiów obserwujące pracę straży pożarnej oraz policji. Jak poinformował nas przejęty Bostończyk, na 25tym piętrze wieżowca był wybuch. Chodnik oraz park znajdujący się na przeciwko budynku zamieniły się w widownię, na której ludzie podziwiali sensjację biwakując na trawie, na ławkach lub po prostu stojąc i gapiąc się. W momencie gdy zażartowałem, że brakuje tylko, żeby ktoś hot dogi sprzedawał naszym oczom ukazał się wózek z przekąskami.
Boston przemierzaliśmy Szlakiem Wolności (Freedom Trail). Jest to trasa prowadząca przez najważniejsze miejsca związane z powstaniem Stanów Zjednoczonych jako wolnego państwa. Tzn jeśli można nazwać wolnym kraj, w którym jest tak dużo przepisów, ograniczeń i Policji… Ewelina zauważyła, że umiłowanie wolności czasami doprowadza tu do zabawnych absurdów, czego dobrym przykładem są rejestracje samochodów. Każdy ze stanów na tablicach rejestracyjnych umieszcza swój slogan, jest to w większości przypadków motto danego stanu*. New Hampshire jako hasło przyjął “Żyj wolnym lub zgiń” (“Live free or die”), które nawiązuje do najgłębszych tradycji ruchów wolnościowych na terenach USA. Ponieważ wolność jest najważniejsza, to za zasłanianie tego tekstu lub jego części karali wyrokami sądowymi aż do 1977 roku. Teraz ten napis w dalszym ciągu jest umieszczany obowiązkowo, jednak powołując się na wyrok sądu najwyższego można go już zasłonić. Tzn nie można, ale nie dostanie się już za to kary. Taka wolność!
Szlak Wolności jest wymieniany jako jedna z głównych atrakcji Bostonu. Przez miasto turystów prowadzi ścieżka z czerwonej cegły ułożonej na chodnikach (za wyjątkiem miejsc, gdzie akurat nie ma cegły – jest tam czerwona farba olejna):
**
Niestety jeszcze nie nauczyłem się doceniać Amerykańskiego patosu, a Samuel Adams wciąż rysuje mi się jako bandzior, który wykopał naszych, a nie bohater, który walczył o wolność, więc nie do końca doceniłem tą trasę. Ubolewam nad tym, więc spróbuję jeszcze raz za kilka miesięcy, gdy nabiorę już trochę dystansu.
Na pewno jedyn z najciekawszych, głównie ze względu na genialną formę, elementem szalku jest pomnik żydowskich ofiar holokaustu. Składa się on z sześciu szklanych wieży symbolizujących sześć obozów zagłady. Ściany wież pokryte są numerami osób poległych w obozach oraz zawierają wspomnienia ocalonych, a z podłóg zaś bije para. Ciężko jest dobrać słowa, które oddadzą wrażenie czytania o piecach obozowych będąc podgrzewanym od dołu.
Koleny kamyczek do mojego poczucia dyskomfortu wobec obecnych gospodarzy zapewniła tablica prezentująca historię obozów. Ostatni jej element to maj 1945, w którym “Siły zbrojne Stanów Zjednoczonych oraz Aliantów pokonały nazistów i wyzwoliły ocalałych z obozów”. Amerykanie wiedzą gdzie jest pępek świata i jaka flaga jest w niego wetknięta:
Na zakończenie pierwszego odcinka wrażeń z Bostonu kolejny polski akcent, tym razem kulinarny:
W kolejnych częściach wrażeń z Bostonu: tablice cmentarne, pingwin i dlaczego chińskie budy na Piotrkowskiej powinny wrócić. I masoni, masoni dobrze się sprzedają.
* niektóre stany zezwalają na motta alternatywne, pełna lista sloganów dostępna jest na wikipedii.
** zdjęcie autorstwa MamaGeek pochodzi z wikipedii i zostało wykorzystane zgodnie z licencją CC.
No a gdzie kolejna część? Jak ja mam dzień przeżyć bez Twojego Dziennika z podróży?
Przepraszam i od dzis obiecuje poprawe!