Siedzę na kanapie i oglądam totalny bałagan wytworzony z kilkunastu pudełek od mebli, do połowy skręconej szafki, krzeseł, pluszowych misiów i wielu papierowych torebek z różnymi klamotami. Niektóre drobiazgi chyba są nawet ważne, ale z premedytacją zapomniałem w której torebie są, wyjdą przy układaniu. Popijam kalifornijskie wino z kubka od kawy, bo kieliszków się nie dorobiliśmy jeszcze. Bardzo mi tu dobrze – mieszkanie jest duże, przez okno widać drzewa i ganiające się wiewiórki, jest bardzo cicho i spokojnie. I nawet spełniło się moje marzenie sprzed lat – mamy w zlewie młynek do mielenia śmieci. Muszę sprawdzić co największego da się przemielić, może jakaś wiewiórka się nawinie.
Dziś wieczorem znalazłem w końcu naszą skrzynkę na listy – była wraz z domofonem z tyłu budynku. Ze skrzyni (jej pojemność nie usprawiedliwia zdrobnień) wyciągnąłem pełne naręcze korespondencji, w tym ponad 50 ulotek, a wraz z nimi kupony zniżkowe na wszystko – od bułek przez opony terenowe do usług remontu piwnic i masażu tajskiego.
Muszę zakończyć dzisiejsze pisanie, ponieważ co chwila usypiam*, a jak się budzę, to do głowy wpada mi co można jeszcze kupić. Po takim tygodniu i dużym kubku wina istnieje ryzyko, że zbyt entuzjastycznie wcisnę zamawiam. A ponieważ po głowie chodzą mi telewizor, pianino oraz stół do bilarda (8ft się tu zmieści!) to jednak zamyklam klaptopa.
Dzień dobry!
* dwa pierwsze akapity pisałem ponad 1h 30min. Od razu widać, że w pracy płacą mi od godziny, nie od efektów.