[USA] Dziennik z podróży. Amerykanie się bawią

Amerykanie bawią się na wiele sposobów. Zdecydowanie najbardziej widoczne są zakupy. Okolice super i megamarketów* są zapchane samochodami do granic możliwości, korki tworzą się na okolicznych drogach i parkingach, a w sklepach jest tak głośno, że ledwo można wytrzymać. Tubylcy zawsze generują dużo hałasu, jak jest ich pięciu, to już jest wrzawa. Taki mają styl bycia, że nawet jak siedzą cicho to jest przy nich głośno. Gdy zestawiłem sobie masowe piegrzymowanie do sklepów z rozrywką numer dwa, tj. wrzaskliwa i irytująca telewizją, zacząłem się bać, że czeka mnie seria nudnych wieczorów i weekendów wypełnioncych rozrywkami numer trzy i cztery – tyciem i oglądaniem reklam.

Rozrywka numer cztery okazała się jednak całkiem przydatna, w piątek miedzy zalewem ofert wszelakich usług i towarów znalazłem reklamę amatorskiego teatru z sąsiedniej wsi. Historia teatru opisnana na ich stronie brzmiała zachęcająco – 84 lat działalności, trzy premiery rocznie, wszystko realizowane społecznie bez wynagrodzenia, przesłuchania do ról otwarte dla wszystkich – prawdziwy teatr amatorski. W filmach widziałem, że lokalne społeczności czasem organizują przedstawienia, zdecydowaliśmy się zobaczyć jak to wygląda w praktyce. Kupiłem (przez internet!) dwa bilety na “Rough Crossing” Toma Stopparda i pełni obaw i ciekawości udaliśmy się do teatru zbudowanego w starej stodole.
Amerykańscy ochotnicy wydają się wkładać dużo serca w to co robią – teatr sprytnie ukrywał historię budynku, organizacja była świetna, a widownia przygotowana pierwszorzędnie – profesjonalne krzesła, oświetlenie, nagłośnienie – wszystko tak jak powinno być. Po krótkim powitaniu i przemowie wprowadzającej w ostanią premierę sezonu kurtyna została podniesiona i przedstawienie się rozpoczęło. To co zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania i zaskoczyło mnie w najbardziej przyjemny sposób – scenografia była wykonana starannie, a gra aktorów była rewelacyjna, dwie godziny wysokiej jakości teatru! Nigdzie nie było widać i czuć, że jest to produkcja amatorska, śmiało twierdzę, że przebili sporą część produkcji profesjonalnych, które miałem okazję (nie zawsze przyjemność) obejrzeć. Występy teatrów nieprofesjonalnych wpisuję na stałe w plan zwiedzania stanów.

Następnego dnia pojechaliśmy na wycieczkę krajoznawczą na Cape Cod. Jest to niewielki (100km) przylądek na południe od Bostonu i jak się okazało jedno z najładniejszych miejsc, jakie kiedykolwiek odwiedziłem – lasy przeplatają się z gęsto zadrzewionymi wsiami. Duże i zadbane domy są tam otoczone ślicznymi, wypielęgnowanymi ogrodami. Nawet wszechobecne reklamy i tabliczki przy drodze były ładne**. Zatrzymaliśmy się na chwilę w muzeum szkła w miejscowości Sandwich. Wbrew nazwie nie jest to miejsce gdzie wymyślono kanapki (sandwich). Tą cudowną potrawę składającą się z dwóch kawałków chleba, z mięsem między nimi, wymyślił w XVIII wieku John Montagu, Hrabia brytyjskiego Sandwich, który był tak pochłonięty hazardem, że szkoda mu było czasu na pełne posiłki. Istnieją też teorie, że był on tak przejęty polityką i gospodarką, ale kto by w to wierzył.

Muzeum szkła było interesujące, co po raz koleny przewyszyło oczekiwania – ostatecznie miało to być muzeum szklanek i wazoników, co nie ma prawa być ciekawe. A było! Spędziliśmy tam blisko półtorej godziny, widzieliśmy pokaz dmuchania szkła, film o historii miasta z efektami specjalnymi – po kilku minutach od rozpoczęcia otworzyła się ściana obok ekranu i narracja była prowadzona przez holograficzne (prawie) postaci umieszczone w modelach pokoi z epoki z czasów wojny o niepodległość. Widzieliśmy też radioaktywne szkło – popularny kiedyś żółty kolor szkła powstawał przez dodanie uranu, polecam sprawdzić szafki. Dowiedzieliśmy się, że wielkim hitem wśród zabobonnego ludu cieszyły się szklane kule do łapania czarownic oraz, że dobro nie popłaca. Właściciel tutejszej fabryki był właścicielem patentu na produkcję naczyń szklanych z wykorzystaniem prasy i gdy zorientował się jak potężny to patent, to go uwolnił by popularyzować “Amerykańskie naczynia dla narodu Amerykanskiego”***. W wyniku tej operacji fabryka zbankrutowała w ciągu 5 lat na rzecz producentów, którzy byli ulokowani bliżej złóż węgla i piasku.

Jestem pełen uznania, że można zrobić tak przyjemne niekomercyjne (co było powtórzone z 25 razy) muzeum na odludziu. Teatr i muzeum pozostawiły we mnie wrażenie, że jak ktoś się tu za coś bierze, to robi to dobrze. Zostało to potwierdzone imprezą miejską, na którą przypadkiem trafiliśmy dzisiaj. Ale o tym będzie jutro jak podkradnę zdjęcia od Eweliny.

ps. Na plaży na Cape Cod odkryliśmy żywe UFO. Miało ogon, oczy na pancerzu i chodziło unosząc się do góry i przeciągając na łapach. Oto jedno zdjęcie na przynętę, jutro będą filmy i zbliżenia (tylko dla osób o mocnych nerwach!)

* megamarket to moja nazwa na zjawisko, ktore nie ma rzeczownika w języku polskim.
** w ciągu najbliższych dni wstawię tu linka do filmów, które kręciliśmy po drodze.
*** propaganda wyciekała z każdego filmów i prezentacji. “Boże błogosław Amerykę”

Published
Categorized as USA

By mgorecki

http://mgorecki.net/index.php/about/

4 comments

  1. To dla dobra czytelnikow, bylem wczoraj troche zmeczony i troche poirytowany tubylcami i bym marudzil bardziej niz zwykle ;)

Leave a comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *