[USA] Lotnisko, ochrona i prawie ataki terrorystyczne

W wyniku tragedii, która miejscowi nazywają “operator telefonii komórkowej” moj poprzedni wpis zaginął gdzieś w odchłani sieci. Będę go próbował odtworzyć z pamięci, ale to nie jest specjalnie wiarygodne źródło.

Zresztą na drodze do publikacji stanął nie tylko mój telefon, ale też problemy logistyczne. Na szczęście tradycyjna polska SRPIRN* jeszcze mnie nie opuściła, więc mogłem przygotować napar konieczny do pisania – herbatę PG z mlekiem. Trudność zadania polegała na tym, że nie mam czajnika, bo lokalne dzikusy piją tylko kawę z ekspresu. Jakby ktoś znalazł się w podobnym potrzasku i potrzebował porady, to proszę: to wystarczy zapchać torebką herbaty otwór wypływowy ekspresu przelewowego, włączyć normalnie i herbatka się zaparza powoli, ale skutecznie.

W zgubionym wpisie opisywałem jak bardzo podoba mi się wylot z lotniska w Providence w Rhode Island. Z bliżej nieokreślnonych powodów nie lubie lotniska w Bostonie. Może dlatego, że za każdym razem gubię drogę jak tam jadę, czekam tam na coś (kontrolę, żonę albo lot) dwie godziny za długo albo dlatego, że jest brzydkie (lotnisko, żona jest całkiem ładna) i nudne (też lotnisko…). Niezależnie od przyczyn cieszyłem się jak głupi, że nie muszę go oglądać ponownie, mimo, że wylot szedł pod górkę. Najpierw obsługa parkingu odmówiła mi wjazdu na wykupione miejsce, ponieważ nie umieją czytać i/albo nie zrozumieli karki, którą im podstawiłem pod nos. Następnie policjant zapytany o parking wskazal mi drogę w dokładnie przeciną stronę, co skutkowało tym, że musiałem wykonać siedmiomilowe kóło, bo wpadłem na autostradę. W drodze z parkingu na lotnisko obraził się na mnie kierowca autobusu, bo nie kwapiłem się do dania mu napiwku, za to, że przewozi mnie całe 900 metrów. Potem było już tylko przyjemniej.

Pierwszą częścią wycieczki było pokazanie mojego dorodnego ciała jakiejś biednej istocie. W Providence wdrożyli w życie marzenie każdego nastolatka – automat zaglądający pod ubranie. Działa to tak, że wchodzi się do bramki, tam prześwietlają słabymi promieniami Roentgena ciuchy i na ekranie widzą golasa. W USA bym raczej nie chciał takiej pracy mieć, ale jeśli Hiszpania czy Francja wdrożą, to mogę się na ochotnika zgłościć, może być nawet jako wolontariat.
Jak już sobie mnie doklanie obejrzeli, to zabrali się za mój bagaż, w którym pod dłuższym grzebaniu znaleźli scyzoryk. Znając eurpejskie służby graniczne zacząłem się z nim żegnać, co dość mocno mnie zmartwiło, bo dostałem ten nóż od rodziców i bardzo go lubię. Druga myśl, którą miałem, to że skoro w Europie robią problemy ze zbyt dużą pastę do zębów jako potencjalnym narzędziem zamachu terrorystycznego, to tu na pewno mnie zaraz mnie aresztują. Amerykański ochroniarz podszedł i zaczął mi proponować jak mogę zrobić, żebym nie stracił noża. Auto miałem za daleko, bagaż już nadałem, a nikt mnie nie odprowadzał, więc facet zaproponował, żebym sobie wysłał ten nóż listem do siebie. Dał mi nawet kartkę pozwalającą ominąc kolejkę do odprawy, a potem ookazał mi gdzie jest samoobsługowa skrzynka nadawcza. Przy okazji warto wspomnieć o skrzynce – to jest genialne rozwiązanie – skrzynka zawiera wszystko, co potrzeba do wysłania paczki, tj. koperty, materiały pakowe i druczki (długopis ktoś zaiwanił, ale miałem swój**). Na druczek wpisuje się numer karty kredytowej, wsadza się tak przygotowaną przesyłkę do innej przegródki w tej skrzynce i za jedyne $8 (drogo, bo ubezpieczyłem od razu) paczka trafia do adresata. Tzn prawie trafia – listonosz zostawił paczkę przed drzwiami naszego bloku. Ważne, że doszło!

Na lotnisku czekały już same przyjemności – darmowy internet, darmowa woda do picia, pamiątkowe pocztówki, tani pączęk (na wagę nie wchodzę!) i gdyby nie to, że tu telefonia nie działa, to by tu było dużo więcej radości. Ale przepadło nieodwracalnie, a ja jak nie mogę na coś marudzić, to zapominam o tym.

Patrząc na kontrolę na małym lotnisku, który doświadczyliśmy w drodze na Nantucket, gdzie procedury bezpieczeństwa ograniczyły się do pytania “ile ważysz” i sprawdzenia czy nie zgubiłem numerka do szatni, który udawał kartę pokładową, a następnie na podejście obsługi w Providence, dochodzę do wniosku, że Europa się coś za bardzo rozpędziła z tą całą ochroną antyterrorystyczną. To amerykanie mieli być paranoikami, a to my wychodzimy na świętszych od papieża. Amerykanom chyba wystarczy, że wszystkim mówią, że są groźni. Czasem nawet to pokażą – przed ambasadą USA w Londynie stoi wojsko uzbrojone w M16. Przed białym domem stał ogrodnik i podlewał trawę, a przed Capitolem spotkaliśmy policjanta z latarką do zaglądaia do torebek. W jajo nas zrobili.

* Sztuka robienia prowizorek i rzeczy niemożliwych
** prawdopodobnie zaiwaniony gdzieś indziej

By mgorecki

http://mgorecki.net/index.php/about/

5 comments

  1. @S – przypomniało mi to historie policjanta z mazur, ktory mial przeslac plik falsyfikatow do komendy glownej do ekspertyzy. Poszedl na poczte i wyslal… przekazem :)

Leave a comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *