[USA] Jak tu wszędzie daleko! (część 2 z 3)

Oto faktografii podróżniczej część druga, ale nie ostatnia. Musiałem znów podzielić tekst, gdyż tu się dużo dzieje – dziś byłem na spotkaniu Geeków z Round Rock (wireshark wyjątkowo dobrze pasuje do hamburgera z niebieskim serem). Ciąg dalszy w najbliższej przyszłości, opóźnienia mogą być spowodowane tym, że jutro i pojutrze idziemy na festiwal malowania kredą po chodniku. A biurko wciąż czeka w 132 częściach…:

  • Odwiedzone stany c.d.
    • Georgia – autostrada z Chattanogi w Tennessee (TN) do Winchester TN prowadziła przez, a raczej zahaczała o, Georgie. Po kilku milach wróciliśmy do TN, odległość jednak wystarczyła a) mi, żeby odnotować ten fakt tutaj; b) amerykanom do wystawienia gigantycznych (wysokość swiecących czerwonych liter jakieś 10 metrów) reklam fajerwerków.
    • Alabama – słowa piosenki “Sweet home alabama” znajdują się nawet na rejestracjach samochodów. Ze wszystkich atrakcji stanu wybraliśmy obiad w kafeterii Irondale Cafe znanej z książki i filmu “Zielone Smażone Pomidory”. Lokal okazał się nie być atrakcją turystyczną, lecz miejscem gdzie lokalni emeryci przychodzą zjeść obiad słuchając muzyki lat 50tych. Główna potrawa spełniła oczekiwania – aromatyczne zielone pomidory smażone w głębokim oleju oraz mnogość świeżych sałatek stanowiły miłą odmianę od paszy serwowanej w większości tutejszych lokali.
    • Mississippi – jeszcze nigdy żadne miejsce nie budziło we mnie tak skrajnie sprzecznych emocji. Wjeżdżając do MS jedynymi skojarzeniami jakie miałem z tym stanem były Blues i huragan Katrina. Jako pierwszy odwiedziliśmy stary kapitol w Jackson – stolicy stanu. Po wyjściu z przypieczonego południowym słońcem auta weszliśmy do pięknie wyremontowanego budynku, który okazał się być… muzeum tego budynku utowrzonym po tym jak inne muzeum przeniosło się do większego miejsca. Sama historia i stan budynku rzucają sporo światła na Amerykę: ten historyczny (wg Amerykanów właściwie antyczny) budynek został wybudowany w 1839, a już po niecałych czterdziestu latach wymagał generalnego remontu łączie z fundamentami. Około 1910 roku budynekowi groziła rozbiórka ze względu na fatalny stan konktrukcji. Obecnie budynek wygląda ślicznie jak na (zwracam uwagę na “jak na”) amerykańskie standardy – dużo tam pomalowanej dykty, plastikowych odpowiedników itd – według tutejszych standardów pomalowana sklejka nie jest gorsza od mahoniu, a okleina od marmuru. Według opisów remont muzeum kosztował grube miliony dolarów, ale zgadzam się, że efekt był tego warty.

      Nie jestem do końca przekonany czy ludzie mieszkający około 2-3 mil na północny-zachów od muzeum podzielają mój entuzjazm
      do ślicznych budowli podczas gdy sami mieszkają w slumsach. Inaczej tego nie można nazwać – 40% ludzi żyje tam poniżej progu ubóstwa/głodu. Mając swieże obrazy nieskazitelnego budynku przejeżdżaliśmy między domami trzymającymi się na taśmę klejącą, sznurek i podpory; osiedla brudu i totalnego rozkładu. Zaniemówiliśmy wtedy, brakuje mi też trochę słów teraz.

      Doszedłem jednak do wniosku, że remont muzeum nie był złym pomysłem – bez niego Jackson by było jeszcze smutniejszym i jeszcze mniej atrakcyjnym miejscem. Nie można równać do dołu, trzbea podciągnąć poprzeczkę, żeby można się podciągnąć. Dalej nie wiem czy się ze sobą zgadzam w tym temacie.

      W Jackson moją uwagę przyciągnęła blisko 100% korelacja między kolorem skóry mieszkańców, a zamożnością okolicy. Oficjalnie rasizm jest tu zabroniony od lat 50tych. Osoby o czarnej skórze mają już prawo jeść w tym samym budynku co biali, wchodzić tymi samymi drzwiami do sklepu czy do tej samej toalety oraz nie zostaną legalnie skatowane gdy zaczną jeść loda/ciastko wewnątrz sklepu (takie przestępstwa co w latach 40tych groziły linczem), ale równości tu nie ma. Przewodniki wciąż ostrzegają czarnoskórych turystów przed atakami ze strony białej mniejszości…

      Z biedy i krwi rodził się blues. Ale zanim o tym napiszę zostawiam to miejsce na chwilę kontemplacji o tych, co mają przesrane życie z powodu idiotów o silnych przekonaniach i ambicjach.

Część biała:

Część czarna (tam gdzie było naprawdę biednie dużo ludzi siedziało na ulicach. Baliśmy się zrobić zdjęcie):

By mgorecki

http://mgorecki.net/index.php/about/

4 comments

  1. Witaj Marcin.
    Twoje uwagi i wrażenia ze stanów są dla mnie bezcenne. Już od dłuższego czasu planujemy podróż po stanach (w domyśle by się osiedlić) (błąkałam się po necie szukając informacji) Nie miałam pojęcia o waszej przeprowadzce. Twoje posty świetnie opisują rzeczywistość osoby tzw “przesiedlonej”. Jak byś miał czas i ochotę to super byłoby poczytać o praktycznych wskazówkach dot. wynajmu/kupna domu czy samochodu. Bo czytałam że bez samochodu jak bez ręki.
    Pozdrawiam Ciebie i Ewelinę.

  2. Witam!

    Rzeczywiście poza Nowym Jorkiem i kilkoma podobnymi wyjątkami nie da sie tu żyć bez samochodu. Spróbuję za kilka dni wrzucić więcej informacji praktycznej, na szybko mogę powiedzieć tylko – weź dużo gotówki i karty kredytowe. Policz ile Ci potrzeba i weź dużo więcej ;) Gotówka to jedyne co przemawia do tubylców.

    Wynajęcie auta jest relatywnie tanie i bezproblemowe jeśli się nie wynajmuje na więcej niż 30 dni. Później pojawiają się jakieś cuda z ubezpieczeniem, zdecydowanie bardziej opłaca się oddać jedno i wynająć inne.

    Przy wynajmowaniu domów miałem duże problemy ze znalezieniem czegoś na kilka miesięcy – wszyscy chcą na rok. Apartamenty można wynająć na dowolny okres, tyle, że mieszkasz wtedy w bloku i rozmawiasz nie z ludzmi tylko maszyną biurokratyczną. Weź pieniadze na kaucję i czynsz z góry.

    Jak masz konkretne pytania to pisz, a ja sobie poukładam myśli w głowie na normalny tekst na później.

    Pozdrawiam,
    Marcin
    ps. a dlaczego nie Anglia?

  3. Juz dwa razy mi zzarlo tresc komentarza do trzech razy sztuka

    I chyba ten bedzie najkrótszy wrrrrrrrrrrrrr
    Dzięki bardzo i pisz prosze dalej.
    p.s
    tamte dwa byly bardziej rozbudowane ale ze nei wpisalam emalii to polknelo :(

Leave a comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *