Zwiedzając teksas dość ciężko jest nie trafić na powtarzające się hasło “Remember The Alamo!” – “Pamiętaj Alamo”. Widać je na ścianach, flagach i na pamiątkach. Niedawna wizyta w San Antonio, 150 km na południe od Austin, pozwoliła mi przyswoić trochę więcej historii Texasu i zrozumieć znaczenie wspomnianego okrzyku. Teoretycznie czytałem wcześniej skróconą historię mojego akutalnego stanu, ale jest ona tak inna od wszystkich innych, że wcześniej jakoś do mnie nie dotarła. Tutejsza historia nawet w ostanich stuleciach opiera się o losy jednostek, po części ze względu na ich bohaterstwo, po części dlatego, że nikt tu nie chciał mieszkać więc zagęszczenie ludzi na km kwadratowy było minimalne.
Pierwszy Europejczyk, kartograf i odkrywca Alonso Álvarez de Pineda, przybył do Texasu w 1519, ogłosił, że ta ziemia należy do Hiszpanii, po czym wsiadł na statek, odpłynął i zamieszkał na Jamajce, gdzie zginął z rąk tubylców. Przez kolejne 160 lat nikt, nawet Hiszpanie, nie interesował się tym kawałkiem pustyni – lokalne plemiona żyły sobie spokojnie i nic się tu nie działo. W 1685 Francuz René-Robert Cavelier, Sieur de La Salle próbował odpłynąć do swojego fortu nad rzęką Mississippi, jednak w wyniku niedokładnych map, niedokładnych obliczeń i niedokładnych pomiarów wylądował ostatecznie 644 km na Zachód, gdzie założył Fort Saint Louis. Z fortu wyruszyła wyprawa podbijająca Texas. Dotarli aż do Rio Grande, jednak dość szybko ekspedycja się rozpadła – za sprawą pogody, chorób i tubylców. Nie wiedział o tym król Hiszpanii Carlos II i wysłał ekspedycję mającą doprowadzić Francuzów do podrządku. Wyprawa przemierzyła i rozpoznała znaczną część powierzchni Teksasu zanim dotarła do Saint Louis (wyobraź sobie szukanie kilku budynków na setkach kilometrów pustyni), a dokładniej do jego ruin, bo tylko tyle po Francuzach zostało.
Hiszpanie ustanowili gubernatora stanu i wysłali wielu księży, aby zakładali misje i podbijali lokalną ludność przez ureligijnianie, jednak mało się interesowali swoim nabytkiem – plemniona tubylcze sprawiały dużo problemów, a posiadanie pustyni nie przynosiło specjalnych korzyści. Tablice historyczne wywieszone w San Antionio mówią wprost, że Hiszpanie najchętniej by tą całą ziemie porzucili, ale nie chcieli, żeby ją dostali Francuzi, z którymi wciąż prowadzili wojnę. Ten stan trwał do 1821 roku, kiedy to Hiszpania straciła Teksas na rzecz Meksyku w trającej 11 lat wojnie o niepodległość. Konstytucja nowoutworzonego Meksyku (Meksyk też jest młodym krajem!) ustanowiła Texas jako stosunkowo niezależny stan oraz ustaliła szereg praw wspomagających kolonizację, gdyż chętnych do przyjazdu z własnej woli wcale nie było tak dużo. Ustalono bardzo proste zasady – aby kupić ziemię w Texasie należało przedstawić zaświadczenie o dobrym charakterze i praworządności, wyznawać lub przyjąć chrześcijaństwo oraz zapłacić niewielką kwotę. Cena ziemii była dziesięciokrotnie niższa niż w innych częściach Ameryki Półnoncej, a do tego można było spłacać ją na raty z przyszłych zysków podczas, gdy na północy trzeba było wykładać gotówkę. Krainę zaczeli zapełniać przybysze z północy i południa, a także z Europy, w tym znaczna ilość emigrantów z Niemiec i Polski (stąd w każdym supermarkecie dostępne są pierogi i kapusta kiszona). Niektórzy do ludności stanu zaliczali także niewolników kupowanych do prac na plantacjach.
Texas zaczynał się bogacić, a w Meksyku umacniały się środowiska domagające się przekształcenia federacji stanów meksyku w kraj ze ściśle scentralizowaną władzą, co nie podobało się wolnych duchem Teksańczykom, którzy coraz bardziej domagali się niezależności. Teksas nie był w tych czasach potęgą, o czym świadczyć może, że w 1831 ludzie świętowali otrzymanie (pożyczkę) jednej małej armaty z brązu, jako że zmieniała ona znacznie siły zbrojne stanu. Ta sama armata stała się symbolem rewolucji teksańskiej po bitwie pod Gonzales, gdy obrońcy miasta odparli Meksykańską armię, która przybyła by armatę odebrać. Wykrzyczane w czasie bity zawołanie “Come and take it!” jest do tej pory jednym z symboli walki o niepodległość.
W poł roku po bitwię o armatę prezydent Meksyku Antonio Lopez de Santa Anna postanowił zakończyć konflikt i wysłał armią liczącą 6000 ludzi (słownie sześć tysięcy), żeby rozprawili się z buntownikami w całym Texasie. 23 lutego 1836 armia dostarła do San Antoni i rozpoczęła się okupacja Alamo, klasztoru misyjnego znanego wtedy jako Mission San Antonio de Valero, w którym zamknęło się około dwustu żołnierzy i ochotników. Po pierwszym dniu oblężenia dowódzca placówki James Bowie – wcześniej spekulant ziemią i handlarz niewolnikami – ciężko się rozchorował i do samego końca oblężenia (i swojego życia, oba fakty powiązane) przeleżał w łóżku. Jego miejsce zajął William Barrett Travis, którego listy do władz Teksasu oraz sąsiadujących stanów z prośbą o pomoc są podstawą nauczania historii i patriotyzmu. Listy, które zostały bez odpowiedzi. Travis i jego ludzie przysięgli walczyć do ostatniej kropli krwi i dokładnie tak się stało. 6 marca armia Meksyku przełamała obronę i zabiła wszystkich żołnierzy broniących klasztoru oraz znaczną część swoich (z powodu strzałów oddawanych na ślepo, także wewnątrz budynków).
Przegrana bitwa o Alamo stała się symbolem rewolucji. “Remember The Alamo” podnosiło na duchu walczących o niepodległość aż do jej uzyskania i utworzenia Republiki Teksasu w pażdzierniku 1836, zaś sama bitwa do tej pory jest prezentowana jako symbol walki o niepodległość.
Z Alamo zapamiętałem kilka ciekawostek:
* Na dziedzińcu Alamo od 1914 roku stoi kamień ufundowany przez Japońskiego profesora geografii Shigetaka Shiga z wierszem upamiętniającm oblężenie zamku Nagashino w 1575. Informacja przy pomniku mówi o tym, że dużo krajów w swoje historii ma jakąś odmianę Alamo – beznadzienych walk skazanych na klęskę i ludzi oddających w nich życie. Trzydzieści lat po postawieniu pomnika Powstanie Warszawskie zostało kolenym przykładem.
* Wszystkie filmy o bitwie o Alamo dzieją się w dzień, podczas gdy sama bitwa odbyła się w nocy. Przesunięcie w historii zostało dokonane, aby lepiej było widać na ekranie.
* Jednym z obrońców Alamo był wyzwolony czarnoskóry niewolnik. Na liście walczących jego nazwisko nie zostało odnotowane, ponieważ… go nie miał. Czarnym nazwiska nie przysługiwały.
Republika Teksasu istniała do 1845 roku, kiedy po wielu latach negocjacji US zgodziły się przyjąć Texas jako kolejny stan. W 1860 około 30% populacji stanu stanowili niewolnicy generujący znaczną część bogatwa. Z tego powodu w 1861, w obliczu wojny domowej, Texas zdecydował się opuścić Stany Zjednoczone i przyłączyć się do Konfederacji Stanów, z którą pozostał aż do przegranej wojny w 1865. Po pięciu latach w zawieszeniu, w 1870 roku Texas został ostatecznie przyłączony do Stanów Zjednoczonych Ameryki gdzie pozostaje do dzisiaj, mimo silnych ruchów separystycznych dążących do usamodzielnienia największego stanu.
Przedstawiona skrótowo powyżej faktografia nie oddaje do końca smaku historii, którą odkrywam tu na miejscu. Myśląc “bitwa” mam przed oczami grunwald – po trzydzieści tysięcy ludzi po każdej ze stron. Bardzo, bardzo, bardzo ciężko mi zrozumieć, ze tutaj 400 lat później walka dwudziestu na dwudziestu to historycznie znacząca bitwa. Tutaj pojdyńczy kowboj czy szeryf zmieniali historię (może to tłumaczy trochę tutejszy kult jednostki i samodzielności?)!
Aby oddać skalę tutejszych działań wspomnę jeszcze historę bardziej lokalną. Moj dom znajduje się w hrabstwie Williamson utowrzonym w 1848 roku na prośbę mieszkańców, którzy mieli dość jeżdżenia 100km (1.5 dnia koniem) do urzędu celem załatwienia ślubu, poświadczenia sprzedaży ziemii itp. Utworzone hrabstwo miało trzech komisarzy, ale nie otrzymało funduszy na działanie, przez co posiedzenia władz odbywały się… pod dużym dębem. Pewnego dnia pod dąb zajechał George Glasscock, który zaproponował, że odda 173 akrów ziemii pod siedzibę władz jeśli zgodzą się oni nazwać stolicę hrabstwa jego imieniem. Z tego powodu egzamin na prawo jazdy zdawałem w Georgetown.
Historię stanu w XX wielu odkryłem na razie tylko w drobnych fragmentach. Wiem tylko, że Teksas pozostał na długo stanem rasistowskim – w urzędzie miasta Georgetown do 1960 były trzy toalety – dla kobiet, mężczyzn i kolorowych, a w głównym holu były dwa punkty z wodą do picia – biali mieli higieniczną fontannę, czarni mogli korzystać z niewygodnego kranu z którego pić dało się tylko z kubka przyczepionego łańcuchem do ściany. Dopiero 50 lat temu (!!!) za sprawdą postępowego zarządcy miasta (nazwiska nie mogę odnaleźć, sprawdzę je w muzeum) usunięto tabliczki “dla czarnych”.
W powyższym skrócie brakuje historii wydobycia ropy (mijałem szyby wydobywające czarne złoto, ale jeszcze nie dotrałem do interesującego źródła wiedzy), kowbojskiej duszy (najpopularniejsza koszulka w sklepach z pamiątkami ma narysowany pistolet i podpis “Texas – my nie dzwonimy na 911*”) i wielu innych wątków, których albo nie znam, albo zostawiłem sobie na przyszłość. Zabrakło też tu miejsca na historię samego klasztoru Alamo, bardzo podobną do historii wielu innych budnków na południu USA. O tym też będzie osobny artykuł.
* 911 – telefon na policję
Mysle, ze ciekawiej byloby, gdyby hrabstwo nazwali Glasscock ;)
i jeszcze w temacie, przypomnial mi sie tekst z QI:
Alan Davies: We had a Jimmy Glasscock at school.
Stephen Fry: Oh, did you?
Alan Davies: Yeah, you could always see him coming.
Woooow :-) No niesamowicie fajnie napisałeś! Jakby tak historię mi w szkole wykładali to nie wiem, czy bym był programistą dzisiaj… :-)
tak, zdecydowanie kupie wersje hardcopy twojego bloga, ktora mam nadzieje wydasz ;)
sluze pomoca przy skladzie do druku :D
@Marcin D: mam pewien problem z tym tekstem z QI – nie umiem sie nim rozbawic… Glasscock County by bylo zabawniejsze :)
@Dark-J (Marcin J) Mam wrazenie, ze jakby ich interesowala historia, to by ja tak wykladali. Ale moze trzeba im podziekowac, nasz zawod jest fajny i nie trzeba pytac “czy chcialby Pan frytki do tego?” ;)
@Simon mysle, ze wydam, obawiam sie jednak, ze bedzie to edycja specjalna dla wszytkich 10ciu zainteresowanych osob. Na szczescie mam drukarke z dupleksem ;)
Świetnie napisane! W pewnym momencie zapomniałem, że czytam wpis na blogu, a miałem wrażenie, że czytam jakiś artykuł historyczny, barwnie opisujący historię Dzikiego Zachodu.
Gratulacje i czekam na kolejne wpisy :)
@MacDada – dziekuje! jutro powinien być nowy wpis – o komórkach. jeszcze troche researchu mi zostało, chciałem pisać z głowy, ale trochę mnie wciągnęły detale.
@mgorecki Na całe szczęście funkcje(void*); działają bez frytek :P
Bardzo fajnie się czytało. Pozdrawiam.
Zwierzu napisz cos bo bede mial syndrom odstawienia ;)