Od tygodnia jestem w drodze. Widziałem piękne rzeczy i przerażające rzeczy, a nawet pogoniło mnie tornado. Na wszystko mam dokumentację, którą zaprezentuję jak osiądę na dłużej niż jeden dzień w tym samym miejscu (poniedziałek wydaje się prawdopodobny).
Dziś dojechaliśmy do Chicago. Jazda po tutejszych drogach przypomina bieganie z zamniętymi oczami po lesie (tylko tu bardziej trąbią… i trąbią i trąbią i trąbią…). Na razie w planach mamy żurek i schabowego w Jackowie, reszty nie zaplanowaliśmy, bo nie wiem co zrobic z autem. Przy tutejszej cenie parkingów może się opłacać sprzedać auto rano i kupić nowe wieczorem… Może troche przesadzam, ale $35-$52 za parking wydaje mi się ceną tak abstrakcyjną, że jej nawet nie rozważam. Jedyny trop na rozsądniejszy parking podał nam facet w hotelu – porozmawiać z parkingowym w hotelu i “mrug, mrug okiem” pozwoli zostawić auto trochę dłużej. Jeśli rozumiem poprawnie zostałem poproszony o wręczenie łapówki.
No nieźle ;)
P.S. Osiadłeś? Jest poniedziałek :P